Do
Grahama
Greene'a (1904-1991) przymierzałam się od bardzo dawna,
wydaje mi się nawet, że czytałam kiedyś coś po angielsku, jednak to nie
na moje możliwości językowe. Podróże z moją ciotką urzekły mnie
jeszcze zanim wzięłam tę książkę do ręki: zagięte rogi, poplamiona
okładka, sympatyczny tytuł i urocza ilustracja na przedzie. Wnętrze
jest równie urzekające.
Narrator,
świeżo upieczony emeryt, były dyrektor banku, wiedzie do granic
możliwości nudne życie. Nie urozmaica mu go nawet irytująca żona,
gdyż Henry nigdy nie zdecydował się na tak szalony krok jak
oświadczyny. Cały swój instynkt opiekuńczy i troskę ofiarował
daliom. W tę szarą egzystencję pewnego dnia wdziera się nigdy
niewidziana ciotka (ostatni raz spotkali się na chrzcie Henry'ego),
której nazwanie „ekscentryczną“ byłoby co najmniej
niedopowiedzeniem. I życie pięćdziesięciopięcioletniego
mężczyzny wywraca się do góry nogami.
Powieść
zaczyna się pogrzebem matki Henry'ego. Dwie strony dalej bohater
dowiaduje się, że ta kobieta wcale nie była jego prawdziwą
matką... Ojciec nie żyje od ponad 40 lat. Brzmi depresyjnie? Nic
bardziej mylnego! To, co mnie zachwyciło od pierwszych stron, to
niesamowita lekkość narracji i niewymuszony humor. Nie zdarza mi
się rechotać przy książkach (pozdrowienia dla siostry!), ale
dawno się tak dobrze nie bawiłam podczas lektury. Wspominałam parę
dni temu na facebooku: przeczytałam pierwsze cztery strony, a
uśmiechnęłam się jakieś pięć razy. I choć dowcip bywa
makabryczny (dla Greene'a urna z prochami to świetny temat do
żartów, a pogrzeb - „miłe urozmaicenie“ codziennej monotonii),
to świetnie trafił w mój gust. Do tego humor sytuacyjny, zderzenie
wyobrażeń czytelniczych z wizją autora – naprawdę zabawna książka. To zdecydowanie jej największa zaleta.
Ciąg dalszy TUTAJ! Zapraszamy do lektury :)
Ciąg dalszy TUTAJ! Zapraszamy do lektury :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz