Wyd. Wolnelektury.pl
Wiele już czytałam powieści o 
miłości rodzicielskiej. Wiele łez wylałam przy tego typu historiach, 
gdyż przeważnie sytuacje opisywane przez autorów okazywały się skrajnie 
patologiczne (niekoniecznie w negatywnym sensie). Jednak opowieść 
szwedzkiej pisarki, bądź co bądź laureatki Nagrody Nobla, wywarła na 
mnie niesamowite wrażenie, a łezka się w oku nie zakręciła. Jak to 
możliwe? Pytam dotąd sama siebie :)
S.
 Lagerlof wzięła na warsztat nietypowy temat - tacierzyństwo. Wątek, 
który w dzisiejszych czasach byłby czymś normalnym lub też czymś 
pożądanym, sto lat temu musiał wywołać skrajne emocje.Być może dlatego 
właśnie autorka wybrała tak specyficzny sposób opisu historii Jana 
Andersona i jego córki Klary Finy Gulleborgi. Za chwilę postaram się 
wyjaśnić dokładniej, o co mi chodzi, choć nie jestem pewna, czy będę 
potrafiła w pełni oddać to, co kłębi mi się w głowie.
Czy
 można zwariować z miłości? Oczywiście! Tylko jeśli do takiego stanu 
doprowadza swego ojca maleńka nowo narodzona istotka, to musi być coś 
wyjątkowego. Gdy po całym dniu oczekiwania siedzący w drewutni, 
wyziębnięty, głodny i zły mężczyzna dowiaduje się, że ma córeczkę, jego 
reakcja jest poniekąd zrozumiała. Nie ma ochoty na spotkanie oko w oko z
 nowym członkiem rodziny. Ale coś w nim pęka, wchodzi do izby i... 
Zmienia się cały jego świat. Jan szaleje na punkcie swej córeczki. Od 
tej chwili spędzi z nią każdą możliwą chwilę, będzie ją wspierał w 
najtrudniejszych chwilach, będzie nadstawiał za nią karku, przekaże jej 
wszelką znaną mu (biednemu wyrobnikowi ziemskiemu) wiedzę i nie pozwoli 
jej nikomu skrzywdzić. Nikomu!
Klara
 Fina Gulleborga także kocha swego ojca. Podąża za nim krok w krok. To 
on pokazuje jej nieznany dotąd świat, zapoznaje ją przyrodą, innymi 
ludźmi, bliższą i dalszą rodziną. To jemu Klara zwierza się ze swych 
tajemnic. I dzięki niemu staje się piękną, inteligentną i stanowczą 
kobietą. Stanowią idealny tandem, nie wierzą, by cokolwiek mogło zepsuć 
ich relacje. Gdy więc nadchodzi dzień, w którym rodzina Andersonów staje
 przed najważniejszym w życiu problemem (nowy właściciel ziemi, na 
której stoi ich chatka, domaga się jej zapłaty), Klara Fina bez chwili 
wahania prosi rodziców o pozwolenie na wyjazd, a oni przystają na to. I 
to jest początek końca. To jest moment, który na zawsze zmieni losy 
trojga (nie zapominajmy także o matce) kochających się ludzi.
Wspaniale
 opisana historia, piękna, klimatyczna. Czuć tu chłodny i szorstki 
klimat Skandynawii, czuć gorące, bijące głośno serca. Słychać szum morza
 i echa gór, widać gęste lasy i nieskalaną ręką człowieka przyrodę. A 
wszystko to w klimacie baśni, która przeradza się w powieść z krwi i 
kości dopiero w ostatnich rozdziałach. Praktycznie od samego końca 
sądziłam, że jest to książka dla dzieci i młodzieży. Finałowe sceny 
zmieniły jednak zupełnie moje wyobrażenie na temat stworzonej przez S. 
Lagerlof historii. 
Uwielbiam
 takie książki, takie baśnie dla dużych dzieci... Coraz częściej 
zachwycam się literaturą szwedzką. Odkryłam ostatnio, że nie tylko 
kryminały, nie tylko sensacje i thrillery są domeną szwedzkich pisarzy. O
 nie! I mam nadzieję, że coraz częściej trafiać będę na perełki 
literatury skandynawskiej. A jeśli na nie trafię - na pewno wam o tym 
opowiem!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz