niedziela, 24 listopada 2013

"Tętniące serce" Selma Lagerlof


Wyd. Wolnelektury.pl

Wiele już czytałam powieści o miłości rodzicielskiej. Wiele łez wylałam przy tego typu historiach, gdyż przeważnie sytuacje opisywane przez autorów okazywały się skrajnie patologiczne (niekoniecznie w negatywnym sensie). Jednak opowieść szwedzkiej pisarki, bądź co bądź laureatki Nagrody Nobla, wywarła na mnie niesamowite wrażenie, a łezka się w oku nie zakręciła. Jak to możliwe? Pytam dotąd sama siebie :)

S. Lagerlof wzięła na warsztat nietypowy temat - tacierzyństwo. Wątek, który w dzisiejszych czasach byłby czymś normalnym lub też czymś pożądanym, sto lat temu musiał wywołać skrajne emocje.Być może dlatego właśnie autorka wybrała tak specyficzny sposób opisu historii Jana Andersona i jego córki Klary Finy Gulleborgi. Za chwilę postaram się wyjaśnić dokładniej, o co mi chodzi, choć nie jestem pewna, czy będę potrafiła w pełni oddać to, co kłębi mi się w głowie.

Czy można zwariować z miłości? Oczywiście! Tylko jeśli do takiego stanu doprowadza swego ojca maleńka nowo narodzona istotka, to musi być coś wyjątkowego. Gdy po całym dniu oczekiwania siedzący w drewutni, wyziębnięty, głodny i zły mężczyzna dowiaduje się, że ma córeczkę, jego reakcja jest poniekąd zrozumiała. Nie ma ochoty na spotkanie oko w oko z nowym członkiem rodziny. Ale coś w nim pęka, wchodzi do izby i... Zmienia się cały jego świat. Jan szaleje na punkcie swej córeczki. Od tej chwili spędzi z nią każdą możliwą chwilę, będzie ją wspierał w najtrudniejszych chwilach, będzie nadstawiał za nią karku, przekaże jej wszelką znaną mu (biednemu wyrobnikowi ziemskiemu) wiedzę i nie pozwoli jej nikomu skrzywdzić. Nikomu!

Klara Fina Gulleborga także kocha swego ojca. Podąża za nim krok w krok. To on pokazuje jej nieznany dotąd świat, zapoznaje ją przyrodą, innymi ludźmi, bliższą i dalszą rodziną. To jemu Klara zwierza się ze swych tajemnic. I dzięki niemu staje się piękną, inteligentną i stanowczą kobietą. Stanowią idealny tandem, nie wierzą, by cokolwiek mogło zepsuć ich relacje. Gdy więc nadchodzi dzień, w którym rodzina Andersonów staje przed najważniejszym w życiu problemem (nowy właściciel ziemi, na której stoi ich chatka, domaga się jej zapłaty), Klara Fina bez chwili wahania prosi rodziców o pozwolenie na wyjazd, a oni przystają na to. I to jest początek końca. To jest moment, który na zawsze zmieni losy trojga (nie zapominajmy także o matce) kochających się ludzi.

Wspaniale opisana historia, piękna, klimatyczna. Czuć tu chłodny i szorstki klimat Skandynawii, czuć gorące, bijące głośno serca. Słychać szum morza i echa gór, widać gęste lasy i nieskalaną ręką człowieka przyrodę. A wszystko to w klimacie baśni, która przeradza się w powieść z krwi i kości dopiero w ostatnich rozdziałach. Praktycznie od samego końca sądziłam, że jest to książka dla dzieci i młodzieży. Finałowe sceny zmieniły jednak zupełnie moje wyobrażenie na temat stworzonej przez S. Lagerlof historii. 

Uwielbiam takie książki, takie baśnie dla dużych dzieci... Coraz częściej zachwycam się literaturą szwedzką. Odkryłam ostatnio, że nie tylko kryminały, nie tylko sensacje i thrillery są domeną szwedzkich pisarzy. O nie! I mam nadzieję, że coraz częściej trafiać będę na perełki literatury skandynawskiej. A jeśli na nie trafię - na pewno wam o tym opowiem!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz