Nie od dziś wiadomo, że książki historyczne bardzo lubię. Jeśli jeszcze dorzucić do tego tematykę francuską - na ślepo mogę brać i nie pytać czy dobre - mnie na pewno się spodoba. I tak myślałam do tej pory. Niestety "Król z żelaza" bardzo zmienił moje postrzeganie literatury historycznej. Dlaczego? O tym w dalszej części recenzji. Zacznijmy od krótkiego streszczenia treści.
Jest rok 1314 - czasy panowania Filipa Pięknego, wnuka Ludwika Świętego. Czasy panowania króla, który tylko z fizjonomii przypominał pięknego człowieka. Rządził tak twardą ręką i sprawował tak absolutną władzę, że nazwano go już za życia 'Królem z żelaza'. Filip nie znosił, gdy ktoś posiadał większe wpływy od niego. Nie akceptował także wszelkich form sprzeciwu. Na dodatek trudne lata, słabe plony i długie wojny opróżniły królewski skarbiec. Cóż było robić? Należało szukać rozwiązań. Król postanowił pozbyć się zakonu Templariuszy, którzy tonęli z złocie, a jednocześnie rządzili się swoimi prawami i za nic mieli rządy monarchy. By zniszczyć zakon słynny z wypraw krzyżowych, postanowił przenieść Stolicę Piotrową (wraz z papieżem oczywiście) do Awinion. Gdy już wybrał swojego papieża, a także arcybiskupa Siens (dawnej archidiecezji paryskiej), oskarżył Templariuszy o wiarołomstwo i doprowadził ich na stos.
Ciąg dalszy TUTAJ :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz